Okoliczne Legendy: Tajemnice, Opowieści i Historie Związane z Regionem
Magiczne Opowieści: Legendy Gór Stołowych, Kudowy Zdroju i Ich Okolic
Kudowa-Zdrój: Tajemnicze Opowieści z Okolicznych Legend
Wsród starych drzew i szumiących potoków, zapraszamy na podróż przez mistyczne historie i tajemnice ukryte w sercu Kudowy-Zdroju i okolic. Odkryj niezwykłe opowieści o duchach gór, magicznych źródłach i starożytnych legendach, które przywitały się z dźwiękiem szumiących wiatrów i cichych szeptów przyrody. Ta fascynująca kolekcja zaprasza do zgłębiania tajemniczych zakamarków Gór Stołowych i odkrywania dziedzictwa, które kształtuje duszę tego malowniczego regionu.
Legenda o Źródełku Maryi
W 1830 roku Ignacy Siegiel, nadleśniczy i pasjonat myślistwa z Nachodu, natrafił podczas swojego codziennego obchodu na niezwykłe znalezisko. Przemierzając las, jego uwagę przyciągnęło coś nietypowego pod jedną z jodeł. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, odkrył tam obraz przedstawiający Matkę Boską Siedmiu Boleści, starannie ukryty przed wzrokiem przypadkowych przechodniów. Zrozumiał, że to znalezisko nie jest przypadkowe. Nie zwlekając, umieścił ten obraz na drzewie, tworząc w ten sposób wyjątkowy punkt w krajobrazie. Nie wiedział wtedy jeszcze, że to miejsce wkrótce stanie się celem pielgrzymek dla wielu wiernych.
Po tym wydarzeniu, zdeterminowany nadleśniczy miał niezwykły sen. Przyśniła mu się Matka Boska, która wskazywała na konieczność powiększenia obrazu, aby mógł lepiej oddawać jej chwałę. Zainspirowany tym widzeniem, Siegiel postanowił zrealizować tę wizję. Jako gorliwy czciciel Matki Boskiej Bolesnej, często wracał do tego miejsca, gdzie oddawał się modlitwie i kontemplacji.
Pewnego dnia, podczas jednej z takich wizyt, będąc pod drzewem, zauważył wypływające spod ziemi źródełko. Źródełko to, szybko nazwane źródełkiem Maryi, stało się kolejnym znakiem cudowności tego miejsca. Ludzie zaczęli przybywać, by napić się wody, która przynosiła zarówno duchową, jak i fizyczną ochłodę.
W 1832 roku Kudowę i jej okolice nawiedziła straszna pandemia cholery. Choroba ta, siejąc spustoszenie wśród mieszkańców miasteczka, wzbudziła powszechny strach i rozpacz. W obliczu tej tragedii, mieszkańcy zwrócili się ku miejscu, gdzie Siegiel odkrył obraz Matki Boskiej i źródełko. W poszukiwaniu ratunku, modlili się tam gorliwie, pijąc cudowną wodę ze źródła, wierząc w jej uzdrawiającą moc.
Legenda głosi, że dzięki tej wodzie zaraza ustała, co uznano za cudowne wydarzenie. Ludzie, którzy doświadczyli uzdrowień, zaczęli opowiadać o swoich doświadczeniach, a miejsce to zyskało reputację sanktuarium, gdzie można odnaleźć zarówno duchową, jak i fizyczną pomoc.
Do dnia dzisiejszego, pielgrzymi przybywają do Źródełka Maryi, wierząc w jego cudowne właściwości. Wielu z nich donoszą o doznawanych uzdrowieniach, co czyni to miejsce niezwykle znaczącym dla tych, którzy poszukują nawiedzenia, wsparcia i zdrowia. Miejsce to, uświęcone historią i wiarą, nadal przyciąga licznych wiernych, pozostając symbolem nadziei i duchowej mocy.
Legenda o Liczyrzepie
Żyła kiedyś w Karkonoszach panna niezwykłej urody. Nazywała się Dobrogniewa i była ukochaną córką księcia ze Świdnicy. Jej skóra była biała jak mleko, delikatna jak jedwab. Miała wielkie brązowe oczy i rumiane policzki, zgrabny nosek i piękne usta koloru dojrzałych wiśni. Wielu podkochiwało się w dziewczynie, lecz jej serce należało do raciborskiego księcia Mieszka. Zdarzyło się tak, że dostrzegł pannę duch gór Karkonosz. Jej uroda tak urzekła władcę gór, iż postanowił on zabrać dziewczynę do swojej siedziby. Na dworze świdnickiego księcia odbywała się akurat uczta. Zgromadziło się na niej wielu zacnych dworzan i rycerzy. Był też narzeczony Dobrogniewy książę Mieszko. Duch gór niewiele myśląc przemienił się w wiatr i porwał Dobrogniewę z zamku na oczach przerażonych gości. Mieszko i rycerze krzyczeli, chcieli ratować dziewczynę, ale gdzież im było się równać do szybkości i potęgi wiatru.
Minęła krótka chwila i Karkonosz postawił pannę u wrót swojej siedziby, twierdzy ukrytej wewnątrz góry Śnieżki i tak rzecze do niej:
- Tu będzie Twój dom. Ze mną zostaniesz!
Dziewczyna na to zaczyna narzekać: - Jakże mam tu zostać skoro dwór Twój pusty, ponury. Sługi żadnego nie masz. Kto zadba o moje wygody?
Na te słowa wyleciał duch gór na pola i rzepy nazbierał. Gdy wrócił do zamku czary odprawił i wnet zamiast rzepy stoją piękni dworzanie gotowi spełnić każdą zachciankę Dobrogniewy. Skrzaty górskie zaś wybiły w ścianach twierdzy wielkie okna, aby pałac był mniej ponury i bardziej przyjazny pannie. Jednak dziewczyna w czasie nieobecności Karkonosza nie próżnowała. Znalazła posłańców wśród dzikich zwierząt i listy do Mieszka wysłała. Większość gońców nie dotarło do celu, ale jednemu krukowi udało się tego dokonać. Przeczytał raciborski książę list od ukochanej, wskoczył na konia i gna do twierdzy ducha gór. Karkonosz jednak wie wszystko co się w górach dzieje, czeka na księcia i gdy ten przybywa tak mówi: - Udowodnij młody chłopcze, żeś godny Dobrogniewy, żeś wystarczająco bogaty i szczęście jej zapewnisz.
Po tych słowach zawiał wiatr obaj znaleźli się w skarbcu raciborskim. Przygląda się Karkonosz nagromadzonym tam bogactwom i tak mówi: - Widać, żeś bogaty, ale daleko Ci do skarbów zgromadzonych w moim zamku. Zobacz sam…
I znów zawiał wiatr. Po chwili stoi Mieszko z Karkonoszem w wielkiej komnacie we wnętrzu Śnieżki. A tam z każdego kąta bije blask złota, srebra, drogocennych kamieni i pięknych pereł. Książę nie zamierzał jednak dać za wygraną. Wyciągnął miecz i do walki z duchem gór staje. Karkonosz niewiele myśląc w bestie dziką się przemienia, tnie Mieszka ostrymi pazurami i próbuje złapać wielkimi zębiskami. Walczyliby długo, ale pojedynek przerwała Dobrogniewa tak mówiąc: - Widać, że obaj jesteście biegli w walce. Nie uda wam się rozstrzygnąć w ten sposób sporu. Pozwólcie więc, że ja zdecyduję, który jest mnie bardziej godny. Niech wygra mądrzejszy. Ty Mieszku policzysz wszystkie skarby znajdujące się w tej komnacie, duch gór policzy zaś rzepy, które tu przyniósł z pól, aby mi dworzan stworzyć. Zostanę z tym, który wykona zadanie szybciej. Zróbcie to jednak dokładnie bo ten, który się pomyli przegra.
Ucieszył się Karkonosz bo zadanie dostał łatwiejsze od księcia. Zabrał się szybko do liczenia. Policzył już prawie wszystkie, kiedy pomyślał, że musi się upewnić czy, aby się nie pomylił. Liczy więc rzepy drugi raz i trzeci. Dobrogniewa z Mieszkiem niewiele myśląc wymknęli się z zamku i pędzą do Świdnicy. Tam szybko weselisko wyprawili i nierozerwalną przysięgą miłości połączyli. Kiedy duch gór się zorientował, że młodzi go przechytrzyli było już za późno. Nic nie mógł wskórać przeciw przysiędze miłości. Ze wstydem ukrył się we wnętrzu Śnieżki w swojej kamiennej twierdzy. Zaś od tego zdarzenia Karkonosz do dziś dnia nazywany jest żartobliwie Liczyrzepą.
Legendy o Górach Stołowych
- O Homoli
Powiadali u nas o tej Homoli, że tam siedział taki rycerz, co wszystkich napadał, a najbardziej kupców, jak jechali do Kłodzka na zakupy. Jechali furą do dom a on ich napadał, fury zabierał i mordował. Kiedyś mu oznajmili pachołkowie, że od Kłodzka ciągną fury. Pospiesznie wsiedli na konie i napadli ich. Ludzi wszystkich zabili a wozy zaciągnęli na Homolę. Zaraz, jak z tym przyjechali przed Homolę, przed zamek, naraz wyskoczyły z tych złupionych wozów diabły, same czarne, i wybiły na tej Homoli wszystko co tylko tam było żywe. Tylko sam pan został. A one jeszcze i jego szykowały się zabić. Aż tu wybiła północ i nagle diabły straciły moc. Tak się rozzłościły, że nagle jak coś nie rąbnie i ta cała Homola zapadła się razem z rycerzem. Jedyna pamiątka po Homoli, że tam kiedyś jakiś zamek stał, to została tylko taka wieża. I do dziś dnia tam stoi, taka ruina. - Król wężów
Na Hejszowinie jest taka gadka o wężu w koronie. Dziewczęta z Pasterki poszły sobie na Hejszowinę na jagody, zabrały pajdę chleba i dzbanek mleka. No i w obiad przychodzą do jadła, patrzą a ty koło dzbanka się im wyleguje wąż a na głowie ma złotą koronę.Jedna z nich migiem mu tę koronę ściąga, a druga jej powiada: „Tego nie można robić, teraz to już będzie po nas”. I zaczęły uciekać do dom, a wąż za nimi - goni je, syczy i woła inne węże na pomoc. Wszystkie węże ruszyły za dziewczętami. Roiły się z każdej jamy i skakały na pomoc królowi. A jednak dziewczęta szczęśliwie dotarły do dom, a ta co tę koronę ukradła, to była potem w Pasterce najbogatsza panna. - O zamku i zaklętej pannie na Szczelińcu
Jest taka bajka, że Hejszowina kiedyś miała być zamek. A na tym zamku, na Hejszowinie, ostawał się jeden rycerz, rabuś, co wszystkich napadał i rabował. Jednego razu, w same święta, zaszedł doń na noc jeden pustelnik. Kiedy tam przyszedł, rycerz miał się z niego wyśmiewać, wziął kielich z winem i mówi, że wypiją zdrowie czarta, niech żyje! I nagle spadł grom z nieba, i cała Hejszowina zapadła się pod ziemię. Rano, jak ludzie w Karłowie się pobudzili, to zobaczyli, że żadnego zamku nie ma, tylko kupa skał. To był zaklęty zamek. Powiadali, że tam pod ziemią siedzi sobie hejszowińska księżniczka i prosi, żeby ją kto uwolnił. Dawniej ponoć chadzała do Bożanowa na tańce, bo se umyśliła, że tam znajdzie kogoś, kto ją uwolni od zaklęcia. No i znalazła sobie swojego tancerza. On jej raz powiedział, że ją odprowadzi do dom. Ona na to, że nie może, a on: „Czemu?”Powiedziała mu, że na pewno, niech jej uwierzy, że by się zląkł. Na to on - że się żadnego nie boi, więc ona mówi: „Dobrze, skoro się nie boi, niech pójdzie ze mną, ale niech uważa” bo jak przyjdą do tych woserfelów (wodospady potoku Pośny), to tam na nich wyleci smok z paszczy ogniem ziejący i że będzie miał klucz, a on mu ma ten klucz wyrwać. Młodzieniec obiecał, że to wszystko uczyni i że nie będzie się bać, ale jak przyszli do tych woserfelów, tam, jak się z Radkowa idzie pod górę i ten ognisty smok ku nim przyleciał, to on się zląkł i uciekł. I panienkę hejszowińską zostawił, nie wyswobodził jej. Rozpłakała się i znów musi czekać na śmiałka, który z niej zdejmie czar. I czeka tam jeszcze. Kiedyś jeden kawaler z Lajdorfu (Mały Karłów) tam trafił i widział ją śpiącą. Miała w ręku tę koszulę - ponoć szyje ją tylko raz w roku - w Boże Narodzenie, a dokładnie to na Wigilię robi tylko jeden ścieg. Teraz jest przy ostatnim rękawie, jak ten rękaw doszyje i koszula będzie gotowa, to ma być koniec świata. No, według tego, to już nie tak daleko, prawda?
Z opowieści Filomény Hornychovéj ludowej gawędziarki czeskiej, z domu Burdychovéj, urodzonej w Karłowie (Na pustinách) w 1905 roku. [przełożył Jarosław Malicki]
LEGENDA CZECHÓW Z OKOLIC LEWINA
W Jeleniowie za pałacem stał kiedyś stary młyn. Gospodarze z całej okolicy wozili do niego zboże, żeby zmielić je na mąkę. Ludzie opowiadali o młynarzu, że siedzi na mące, której po trochu każdemu odsypuje, czyli kradnie i sprzedaje, a potem po kryjomu, po nocach przelicza pieniądze. Ale nikt nie mógł mu tego udowodnić. Jednej nocy, gdy przeliczał w komórce zgromadzone pieniądze, otworzył okno i zobaczył stojącą pod nim staruszkę.
- Jestem stara i zabłądziłam, długo idę, a najgorsze jest to, że już noc, a nie mam gdzie przenocować. Proszę Ciebie młynarzu, abym mogła u was zanocować - rzekła babka.
Bardzo zdenerwowany młynarz wykrzyknął, że nie ma dla niej czasu ani miejsca do spania.
- Jeśli nie macie, to trudno - odrzekła staruszka. - Alre czy nie mogłabym dostać od was kawałka chleba? - spytała nieśmiało.
- Dla takiej bezczelnej żebraczki nic nie mam - wykrzyczał rozwścieczony młynarz. - a idźże precz, skąd żeś przyszła.
- Dobrze, ja sobie pójdę, ale wy mnie jeszcze popamiętacie - odrzekła mocnym głosem staruszka, patrząc śmiało młynarzowi w oczy.
Minął miesiąc od tego zdarzenia. Młynarz musiał wyprawić woźnicę z wozem wyładowanym workami mąki do gospodarzy Polic, Hronowa, Wielkiego Porzyci. Gdy ten wjechał pod górkę przy lesie za Czermną na Mały Porzycki, worki stały się tak ciężkie, że koń zaczął się pocić i nie mógł uciągnąć wozu. Woźnica musiał zsiąść z kozła i pchać wóz by pomóc. I jakoś się im udało wjechać na górę, a już potem z góry było lżej i koń uciągnął wóz. Gdy woźnica dawał pierwszemu gospodarzowi worek, zdziwił się, że taki ciężki. Gospodarz rozwiązał worek i okazało się, że nie ma w nim jego mąki a jest złoto. Nie chciał przyjąć bo to nie jego. Woźnica odrzekł:
- Worek jest wasz i wszystko, co się w nim znajduje, należy do was.
I tak po kolei wszystkim gospodarzom oddawał worki pełne złota zmiast mąki. Gdy zmęczony wrócił późno do młyna, opowiedział młynarzowi co mu się przytrafiło.
- Ty ośle, ty głupi chłopaku, po coś im te worki wpychał, jak nie chcieli przyjąć. Mogłeś zawrócić, a wszystko złoto byłoby nasze. Następnym razem jeśli wóz stanie się ciężki pod tą górką i koń zacznie się pocić, szybko zawrócisz i najkrótszą drogą przyjedziesz do Jeleniowa.
Za tydzień woźnica znów ruszył z mąką do Polic i Hronowa przez Czermną i w tym samym miejscu wóz stał się ciężki, bo w workach zamiast mąki było złoto. Zawrócił jak mu nakazał młynarz i przez Czermną i Zakrze dojechał do Jeleniowa. Gdy stanął pod młynem wybiegł ku niemu młynarz. Zacierał z radości ręce i krzyczał: " Koń się spocił, będziemy mieli złoto", a oczy jego gorzały od wielkiej chciwości. Nie czekał, aż woźnica zejdzie z kozła i mu pomoże. Sam zaczął zrzucać i rozwiązywać worki, ale zamiast złota zaczęły wysypywać się ciężkie kamienie. Było to dla niego wielkim wstrząsem, a jego pożar chciwości, jakby oblał strumień zimnej wody. Nagle osłabł, nie rzekł ani słowa, poszedł pokornie do domu, legł w pościeli a nastęnego dnia rankiem znaleziono go już martwego.
Nabajał Andrzej Burger
Przetłumaczone
Ewa Koudelkowa - Ludowe Opowieści z Kłodzkiej Ziemi "Od Homole k Hejsowinie"
Legendy o powstaniu Błędnych Skał
Kiedyś, w odległych czasach, w erze, gdy granice nie istniały, a Słowianie oddawali hołd starożytnym bogom, istniało miejsce, gdzie dziś widnieją Błędne Skały. W tamtych dniach, tam, gdzie teraz rozciąga się to kamienne labirynt, wznosiła się potężna góra z piaskowca, znana jako Skalniak. Wzniecała ona nie tylko szacunek, lecz także wywoływała lęk. Co roku Słowianie pielgrzymowali w te strony, składając ofiary górze i modląc się o urodzajne plony. Jednak pewnej wiosny, rytuał ten nabrał nieoczekiwanego obracającego się punktu.
W powietrzu unosiła się dziwna, niespokojna atmosfera. Kapłan, który przewodniczył obrządkom, dostrzegł w oddali postać, która nie była znana zebranym. Kiedy się do niej zbliżył, zrozumiał, że stał przed Duchem Gór. Nie był to zwykły pielgrzym oddający hołd, lecz ktoś, kto niegodziwie odrzucił tradycję. Ludzie zaczęli krzyczeć w jego kierunku, wiedząc, że modlitwy i ofiary nie są już składane dla niego.
Wtedy Karkonosz, jak zwał się Duch Gór, rozgniewany tupnął mocno, drżącą od jego siły ziemię, która poruszyła się. Z każdym uderzeniem kamienie pękały coraz bardziej, a Góra Skalniak zaczęła się chwiać i runąć, ustępując miejsca potężnemu gniewowi. Ludzie, w popłochu, uciekali przed nadchodzącym zagrożeniem. Po jakimś czasie, gdy w końcu nastała cisza, ocaleni wychodzili z kryjówek, zdezorientowani, wędrując po nowo ukształtowanych skalnych korytarzach. Ostatecznie, nielicznym udało się wrócić do swoich wiosek.
Tak narodziły się Błędne Skały - świadectwo potężnej wściekłości natury i ducha gór. Góry Stołowe skrywają wiele tajemnic, które są wciąż nieodkryte. Jeśli zdecydujesz się na nocleg w Karłowie, będziesz miał okazję odkryć je osobiście, a my z przyjemnością wysłuchamy Twoich wrażeń przy kolacji w naszej restauracji, otoczonej malowniczymi krajobrazami Karłowa.
Legenda o wsi Słone
Słone to niegdyś oddzielna wieś, obecnie stanowiąca część Kudowy-Zdroju, o fascynującej historii, która ściśle wiąże się z wpływowym rodem Slanskich. Od stuleci miejscowy dwór był nieodłączną częścią krajobrazu tej malowniczej okolicy. Odtąd nazwa Slanskich była synonimem nie tylko bogactwa, ale także wpływów i znaczenia społecznego w regionie. W końcu XVI wieku, do głosu doszedł Tobiáš Slanský - człowiek surowy, bezlitosny i despotyczny. Oprócz znęcania się nad poddanymi, zmuszał do pracy nawet tych, którzy byli najstarsi, najbardziej schorowani i słabi. Legendy wspominają, że miał zwyczaj jeździć przez Słone na czterokonnym zaprzęgu z taką prędkością, że niektórzy mieszkańcy byli ledwo w stanie uciec przed nim. Nie dziwi więc fakt, że był powszechnie znienawidzony, a wielu mu źle życzyło. Jego największym przeciwnikiem był kłusownik Baudyš, z którym toczył liczne spory, choć być może nie bez powodu, Baudyš zawsze stawał na swoim.
Pewnego dnia sąsiedzi Baudyša przyszli do niego ze skargami na Tobiáša Slanskégo. W odpowiedzi na ich błaganie, kłusownik, będąc człowiekiem czynu, postanowił rozprawić się z panem. Zastrzelił go tak sprytnie, że nie padło na niego żadne podejrzenie. Być może dlatego, że sprawca pozostał nieznany, żona Tobiáša Slanskégo postanowiła zemścić się na całej wsi. Zaniepokojona losem swojej rodziny, postanowiła opuścić Slané, sprzedając dwór miastu Náchod. Gwałtowna śmierć pana z dworu wywołała jednak kolejne zdarzenia.
Po pogrzebie, spełniło się skryte życzenie jego poddanych - żeby po śmierci nie zaznał spokoju. Od tej pory co noc, w godzinie duchów, widziano upiorny powóz, prowadzony przez cztery czarne konie, przemierzający okolice. Słyszano parskanie koni, tętent ich kopyt i turkot kół. Mieszkańcy twierdzili, że w ten sposób żona Tobiáša zemściła się na wszystkich mieszkańcach wsi. Jednak niektórzy wierzyli, że to kara za wszystkie okrucieństwa popełnione przez Tobiáša wobec swoich poddanych, a nocne przejażdżki to jego wieczna kara, niezależnie od sprzedaży dworu.
Źródło: "Opowieści z Czeskiego Zakątka" - Eva Koudelkova
Źródło: Park Narodowy Gór Stołowych - www.pngs.com.pl